Legendy Wrocławia – Na Ostrowie Tumskim
Cudowne ozdrowienie
-rzeźba-
W marcu roku Pańskiego 1471 przyszedł moment oceny pracy młodego czeladnika Macieja, który dwa lata wstecz pomógł swemu mistrzowi w niedoli. Erazm, bo tak go zwali był znanym i utalentowanym rzeźbiarzem i w zamian za uratowanie swego życia zgodził się, by nauczyć dzieciaka swego rzemiosła. Młody fach miał w ręku, a jego dłuto wbijało się jak w masełko tworząc wspaniałe formy, których pozazdrościć mogli mu inni uczniowie. Zniekształcone nogi Macieja stały się jednak przyczyną drwin i szydzeń w warsztacie, ale dzielny uczeń przyjmował wszelkie zniewagi ze spokojem.
Kanonik kapituły katedralnej zlecił mistrzowi wykonanie posągu świętego Wincentego i właśnie on miał się stać pracą mistrzowską Macieja. Stworzył on postać w habicie, który skrywał zdrowe nogi o jakich zawsze marzył. Wieczór przed oceną był dość niespokojny, pomodlił się i zasnął w trybie stand by. W miarę jak nocne chmury zasnuwały wrocławskie niebo, młodzieniec śnił na jawie. Obudził go święty Wincenty, który w akcie dobroci dotknął jego nóg… Pokrzywione kończyny wyprostowały się jak za pyknięciem magicznej różdżki. To nie był sen! Rzeźba z podobizną miłosiernego lewitowała zaś w powietrzu, aczkolwiek nie było już na niej kształtnych nóg, a płachta która je zakryła. To nie była jego robota! Erazm na wieść o niesamowitym wydarzeniu powiadomił biskupa, a ten uznał to za cud i dzięki temu wydarzeniu jego rzeźba po dziś dzień zdobi ścianę wrocławskiej katedry.
Właśnie dla tego miejsca chcę się zatrzymać we Wrocławiu. Tylko mnie upewniłeś w decyzji, dziękuję
Cudownie! Zdecydowanie polecam głębsze eksploracje, bo Ostrów Tumski to miejsce pełne historii i legend. Ten wpis to zaledwie wstęp, ale polecam książkę „Tajemnice wrocławskiej katedry i Ostrowa Tumskiego” Wojciecha Chądzyńskiego. Dzięki niej można poznać to miejsce z zupełnie innego poziomu. ;)
Tyle historii i legend kryja te ziemie.
Ileż ciekawostek! Studiuję we Wrocławiu od kilku lat i żadnej z tych legend nie znałam. Proszę o więcej! :)
Taki klucz do kłódki zawsze warto mieć dorobiony, bo teraz już coraz mnie z nas wierzy w wieczną miłość.
Tych legend nie znałam, extra !
Brawo, mości panie, brawo :) Prosimy o więcej wrocławskich legend. Może o „kładce pokutnic” między wieżami kościoła Marii Magdaleny? – że tak zasugeruję.
Dzięki :) Na pewno kiedyś się pojawi, chciałem wygrzebać te mniej znane lub w ogóle nieznane ;)
Osobiście lubię oglądać kłódki, ale sama bym swojej nie powiesiła. Miłość jest trwała, gdy się o nią dba, a nie gdy zamknie się ją w symbolu
Przynajmniej wiadomo, dlaczego na moście wieszane są kłódki – legenda o miłości i przynajmniej jest odpowiedni motyw tego działania. Ja akurat kłódką jestem przeciwna i nawet nie chodzi o to zawalanie się mostów. Ani to ekologiczne, ani praktyczne, ani nawet sentymentalne (dla mnie nie ma w tym nic romantycznego, ale ja w sumie mało romantyczna jestem) ;)
A tak poza tematem mostów – tekst jest świetny i na pewno do niego wrócę, gdy w końcu uda mi się dotrzeć do Wrocławia.
A ja słyszałam, że chcą zlikwidować kłódki z mostu zakochanych:) Może faktycznie przez nie most grozi zawaleniu:P
Faktycznie tak jest, kłódki zostaną przekazane do depozytu… i będzie można je odebrać haha (szok!) Każda konstrukcja ma swoją wytrzymałość, a most nie był projektowany na takie obciążenie.
Bardzo fajnie opisałeś te legendy! ;) Podoba mi się zwłaszcza zwrot „groszem nie śmierdział ów młodzieniec”… :D Swoją drogą, nie wiedziałam, że tradycja z kłódkami odnosi się do nowożeńców. My swoją kłódkę zostawiliśmy w Pradze przy Moście Karola, a ślubu jeszcze nie braliśmy :P Odnośnie zaś samego Wrocławia – ten wpis jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że chcę tam w końcu pojechać! Ostrów Tumski wygląda wspaniale! ;)
Pozdrawiam,
A.
Jak się cieszę, że odkryłam twojego bloga, zaraz zabieram sie za czytanie wszystkiego. Pięknie opowiadasz o tym, co ja tak bardzo lubię
Dzięki za miłe słowa :) Zapraszam do lektury zatem!
To w końcu Bartłomiej czy Bogusław, bo się pogubiłam? ;)
Love’s not izi! Zawsze to powtarzam :) Bartłomiej to czeladnik, zmarł śmiercią naturalną… Tak domniemam sobie. A Bogusław rządził!
Niesamowite historie żyją w tych wrocławskich murach, czuję się jakbym odbyła podróż do równoległego świata. I tylko trochę żal, że tej karczmy Pod Czarnym Kogutem już nie ma….
Od kłódek już się ponoć kilka mostów zawaliło :)
Świetny artykuł!
Dzięki :)
Tyle razy piłam tam piwo, nie będąc świadoma historii tego miejsca. Super pomysł! Teraz będę „zaginać” znajomych opowieściami :)