Legendy polskie – Z piekła rodem
Legendy to piękny element folkloru, który z kolejnym opowiadającym nabiera nowego znaczenia. Nie tylko przybliżają nam liczne barwne historie, ale też uczą i przede wszystkim, rozwijają wyobraźnię. Któż z nas nie lubi czasami zanurzyć się w świecie wróżek i skrzatów?! Zapewne wielu, ale tym razem poznamy legendy polskie od mrocznej strony.
Zakochani z Chełmna
Jagnieszka była jeszcze rześka całkiem, a od czasu kiedy po raz pierwszy zobaczyła go przy rzece usnąć nie mogła w spokoju. Ciężkie to życie, ale sama taki los sobie zgotowała, to i narzekać nie mogła. Do zakonu nikt jej pługiem nie ciągnął przeca. Co wieczór chłostę na nagie plecy dla rozjaśnienia umysłu stosowała, ale niebieskooki wojak myśli jej nie opuszczał. Mało, widywali się coraz częściej i w miarę tego głowa płatała jej figle rozpustne aż pękło coś tam, w środku. Tej ciemnej nocy w blasku księżyca siostra Jagnieszka zmówiła się z amantem, który serce dla Boga dotąd przeznaczone, do czerwoności rozpalił. Wiedziała, że już nic ich nie rozdzieli, ale tutaj, w Chełmnie pozostać nie mogli wcale. Wkrótce świat zapomniał o Jagniesze.
Fara w Chełmnie i lewitujący obraz
Grzech śmiertelny popełniła jednak, więc niechaj każdy ostrzeżon będzie, że nikomu się to nie upiecze. Za sprzeniewierzenie się regule zakonnej cenę zapłaciła Jagnieszka straszliwą. Przystojny mężczyzna opuścił radosne dziewczę, a ta po swej śmierci znowuż do zakonu wróciła. I tak po dziś dzień, jak nigdyś snuła się w klasztornych murach, z miną nietęgą krąży biała dama pokutując za sprzeniewierzenie.
Zły braciszek z Malborka
– Jak długo mam jeszcze tutaj czekać, do stukroć! – Ryknął rozwścieczony brat Sebald. – Sancte Deus, gdzież się podziewa te huncfot? – Wymamrotał pod nosem siadając na posłaniu. Drewniane łoże bez oporu poddało się kuli ludzkiego mięsa, skrzypiąc delikatnie na znak protestu. Rozprostowawszy nogi do codziennego rytuału, krzyżak zawtórował: – Albercie, do licha!
W mgnieniu oka u drzwi komnaty brata Sebalda Tharsena zjawił się młodzieniec o dziewczęcych rysach twarzy. Niewysokiemu, wychudzonemu blondynowi przypadła rola pachołka rozpustnego panicza. Nawet on, pomimo tego, że niewiele jeszcze w swoim życiu widział, zdziwiony był ilością kalumnii produkowanych przez jego nabrzmiałe usta. Czy człowiekowi służącemu Bogu i Najświętszej Panience to w ogóle przystoi?
– Ściągnij moje buty, padalcu! Na co czekasz? – Złowieszcze polecenie wyrwało młodzieńca z letargu, po czym jednym susem dobył nóg swego pana. Szczęśliwie mocne opary alkoholu niwelowały odurzający zapach stóp zakonnika. Zwinnym gestem pozbawił swego pana butów i odskoczył, niczym rażony prądem. – Wynoś się stąd, gnido! – przegonił go gnuśny braciszek.
Legendy o zamku w Malborku
Od kiedy Konrad Zöllnera von Rotenstein został wybrany na wielkiego mistrza Zakonu Niemieckiego godne zachowanie i bycie przykładem dla innych ludzi było już tylko wspomnieniem prawych czasów. Kiedyś zapewne wychłostano by Sebalda albo kazano by mu iść z niewolnikami w pole, a dzisiaj…
– Albercie buty! – Jak co wieczór, zawrzeszczał niemiłosiernie panicz. Rutyna nie dotyczyła wyłącznie pachołka, ale i współbraci którzy przywykli już do hałasu. Możliwe, że i ich zachowanie nie odbiegało mocno od tego, co prezentował sobą Sebald. Niestety tego wieczoru Morfeusz ściskał Alberta w swych objęciach tak mocno, że daremne były nawoływania. Rozgniewany brat ciskać począł bluźnierstwami na wszystkie strony, przeklinać na czym świat stoi, że człowiek zwykły w stanie nie byłyby znieść takiej wiązanki. Diabła zawezwał więc do pomocy panicz, coby buty mu zdjął, bo sam przecież schylić się nie mógł. W try miga przy łożu zjawił się syn ciemności, by przynieść ratunek zakonnikowi w potrzebie. Z werwą pociągnął diabeł za obuwie tak mocno, że zabrał z nim skórę ze stóp próżniaczego krzyżaka.
Obdarty ze skóry braciszek miał się coraz gorzej. Chociaż soczyste wiązanki w kierunku Alberta ustały, to stan jego zdrowia wcale się nie poprawiał. Obrzydliwa i cuchnąca ropa sączyła się z jego poranionych stóp, uniemożliwiając jakąkolwiek interwencję ludzką. W ogromnych katuszach, po dwudziestu tygodniach, wyzionął ducha nasz Sebald.
Diabeł ze stargardzkiej kolegiaty
Służący w wojsku mężczyźni spędzali już kolejną noc w kościele. Nie było dla nich miejsca na kwaterze, a przecież spać gdzieś musieli. Noc była dżdżysta i nieprzyjemna, a i świst wiatru wyjątkowo nie sprzyjał zmrużeniu oka. Tylko gra w karty mogła uchronić wojaków od szukania pociechy w objęciach Morfeusza. Namawiać nie trzeba było nikogo, bo jak tu spać kiedy wiatr świszcze, a pod posadzką z pewnością robaki jeszcze kończą swoją robotę. Radosne partyjki na ołtarzu nie miałyby chyba końca, gdyby nie przybysz, który stanął w drzwiach.
Kolegiata Mariacka w Stargardzie – Majstersztyk gotyku ceglanego w Polsce
Oświetlona skąpą poświatą księżyca postać powoli zbliżała się do miejsca rozgrywki. – Mogę dołączyć? – zapytał beznamiętnie przybysz. W ramach odpowiedzi otrzymał potwierdzające skinienie głowy. Panowie chcieli dokończyć tylko to, co zaczęli przed pojawieniem się tajemniczego mężczyzny. Wtem karta rozradowanego Józka upadła wprost pod nogi gościa. Odrętwiał z przerażenia. Spod płaszcza wystawała noga konia. Nie zdążył jednak ostrzec swoich towarzyszy, bowiem diabeł złapał go żwawo i czmychnął z nim przed dach. I tyle Józka widziano.
Zmora z Siedlęcina
Sześć córek miał pan wieży i powicia syna teraz oczekiwał, co linię rycerską w Siedlęcinie przedłuży. Okrutna fortuna jednak wypięła się na pana i córkę siódmą na świat wydała. Nie składał pan ów zażalenia, dźgnął był żonę, by honoru rodziny już więcej nie plamiła. Pocieszali sąsiedzi, pocieszała rodzina, jednak nic nie przekonało okrutnego pana z Siedlęcina. Morosława dziecię nazwał, bo wymarcie rodu rycerskiego zwiastowała, a ładne to dziecię było… oj ładne. Ino raz jeden wypadła była na klepisko i coś się poprzestawiała. Garbata i kulawa cały żywot swój na zbytki ludziom robiła, starą panną została, bo i nikt puklatej nie chciał… I zmarła, ze zgryźliwości i wredoty, przeżarta do szpiku kości w pewien pozimkowy dzień. Radości trzy dni trwały po śmierci Morki, by na wsi widywać ją poczęli. Wróciła zza światów, by na zbytki znów robić – konie płoszyć, kury dławić i psocić.
Wieża Książęca w Siedlęcinie – Średniowieczny Komiks
Rozkopali jej grób, leżała na boku z palcami ze skóry obgryzionymi, jak na złego ducha przystało – złe ciało. Przebili więc kołkiem, wodą świętą skropili, ziemią zasypali i spokój znów był. Wracała jednak przez kolejne lata w przednówku, by podręczyć słabych aż na ofiarę Witka Szelesta żonę sobie obrała. Wypędzić czas nadszedł zmorę z jej kryjówki, do wieży egzorcysta kroki swe skierował. Pieśni żałobne, obrzędy, zaklęcia, wodą święconą w końcu lipę przed wejściem oblał. Brązowy dym ze szczeliny dobywał i buchał i egzorcysta sprawił, że do łagwi na wino wleciał. Zmora to była, w łagwi uwięziona, w rzece wylądowała. W ostatnią drogę płynąć jednak nie chciała.
Pękło naczynie, a dym – kamień po kamieniu w lesie się skrył. Od tego czasu nie straszy już zmora w Siedlęcinie, ale w ludzi kamieniami cholera rzuca. Niech się strzeże ten, kto do Jeleniej Góry podąża wieczorową porą. Niechaj inną drogę obierze i unika spotkania ze zmorą!
Biała dama z zamku Czocha
-Winna!
-Ściąć jej głowę!
Stała przed sąsiadami ze wzrokiem dumnym, bez skruchy. Nie czuła żalu, a pogardę – nigdy nie darzyła ich sympatią, a na domiar złego jej osąd stał się rozrywką dla tego całego motłochu! – Przeklęci.
Zebrani zamarli w skupieniu śledząc energicznego kata i bezszelestny ruch jego toporu. Wstrzymali oddech, krew sączyła się niczym źródło górskiej wody i brakowało tylko, by oddzielone od głowy ciało poczęło w spazmie biegać obłędnie jak kur, gdy się jego głowy pozbawia, pryskając na widzów obfitym strumieniem. Truchło Gertrudy padło obok pnia.
-Dziwka ta, wydała zamek za kilka monet, sprzedała brata husyckim zbirom! Niech spokoju po śmierci nie zazna! Przeklęta niech będzie, zdrajczyni!
Zamek Czocha – Wielka Enigma
Błąkała się jej dusza, nawet w piekle jej nie przyjęli. W towarzystwie psa wielkiego strzeże Biała Dama swych łupów, czekając na wybawienie przez śmiałka. W sto lat po śmierci brata własnego, który ją przeklął, jej dusza jawi się w oczekiwaniu. Gertrudę – zdrajczynię, uwolnić może urodzony w niedzielę, ale i to pewnikiem nie jest, a szczęścia kwestią zapewne, bowiem duch jej krąży po zamku wciąż żniwo swe zbierając.
Pokuta wrocławskiej kupcowej
Mijał kolejny rok od kiedy jej mąż gnił głęboko pod ziemią. Maria wspominała go ciepło, ale tylko czasami. Przy kuflu ciepłego napitku podświadomie uciekała myślami do utraconych już chwil względnego szczęścia. Równie szybko jednak wracała do równowagi, by pomstować go za to, że zostawił ją samą na tym padole, drań! Właściwie to zupełnie bez przyczyny, bowiem po mężu ostał się jej dobry interes, więc głodem przymierać nie musiała. Jej malutki kramik z płótnem na obrzeżach rynku, oprócz zysków, przynosił co rusz to nowe fale absztyfikantów, którzy chętnie zaopiekowaliby się również i wdówką. Maria jednak wiedziała, że każden na jej ciężko zarobione pieniądze zęby sobie ostrzy. Nie w ciemię bita babka była, ostra jak zapalenie otrzewnej. Pogardę dla swych zalotników miała, nic więcej. Pogoń za pieniądzem zaś obsesyją się stała, jedyną miłością do jakiej była zdolna. Fortuna mnożyła się i mnożyła, a sakwa pełna guldenów pękała w szwach.
***
Uczciwością, jak wiemy, nikt się jeszcze na tym świecie nie dorobił – to prawda stara jak świat. Wrocławska handlarka nie przypuszczała jeszcze, że i ona zostanie ze swojej chciwości rozliczona.
Legendy Wrocławskie – Ostrów Tumski
Serce handlarki wybiło ostatni takt, a jej truchło dołączyło do męża. Przy świętej Elżbiecie zapadła w sen nieskończony, ale i niespokojny. Duch jej bowiem co noc wypełzał z mogiły, by wśród głuchej ciszy i grobów przy wysokiej wieży liczyć metry płótna. Metr po metrze, które kłamliwie wydłużała, kiedy krew jeszcze w żyłach płynęła. MIała całą wieczność, aby uczciwą miarą odkupić swoje przewinienia.
***
Jakże powszechna jest jednak zachłanność u ludzi, Mój Boże! Tuż przed pianiem koguta Janko dojrzał pokutnicę i rozrzucony dookoła materiał. I jemu przydałoby się parę metrów na sprzedaż.Bez namysłu sięgnął po rolę i czmychnął w stronę wieży. Rozwścieczony duch Marii popędził za nimi, i kiedy miał już go w garści, kur oznajmił nowy dzień! Okropna zjawa rozpłynęła się w powietrzu, świerzbiąc jego nozdrza zapachem siarki. Chciwość nie popłaca…