Legendy o zamku w Malborku
Jak można przypuszczać, twierdza tak wiekowa i ogromna jak zamek w Malborku w swych czerwonokrwistych murach skrywa niejedną tajemnicę. Ah, gdyby tylko mury potrafiły opowiadać historie, które widziały… A może właśnie to dobrze, że mury były niemym świadkiem tych wszystkich wydarzeń, które miały tu miejsce? Co prawda, nie potrafią one mówić, przynajmniej nie wprost, ale i bez tego historie są dość kolorowe. Oto kilka z nich.
Ze skóry obdarty
– Jak długo mam jeszcze tutaj czekać, do stukroć! – Ryknął rozwścieczony brat Sebald. – Sancte Deus, gdzież się podziewa te huncfot? – Wymamrotał pod nosem siadając na posłaniu. Drewniane łoże bez oporu poddało się kuli ludzkiego mięsa, skrzypiąc delikatnie na znak protestu. Rozprostowawszy nogi do codziennego rytuału, krzyżak zawtórował: – Albercie, do licha!
W mgnieniu oka u drzwi komnaty brata Sebalda Tharsena zjawił się młodzieniec o dziewczęcych rysach twarzy. Niewysokiemu, wychudzonemu blondynowi przypadła rola pachołka rozpustnego panicza. Nawet on, pomimo tego, że niewiele jeszcze w swoim życiu widział, zdziwiony był ilością kalumnii produkowanych przez jego nabrzmiałe usta. Czy człowiekowi służącemu Bogu i Najświętszej Panience to w ogóle przystoi?
– Ściągnij moje buty, padalcu! Na co czekasz? – Złowieszcze polecenie wyrwało młodzieńca z letargu, po czym jednym susem dobył nóg swego pana. Szczęśliwie mocne opary alkoholu niwelowały odurzający zapach stóp zakonnika. Zwinnym gestem pozbawił swego pana butów i odskoczył, niczym rażony prądem. – Wynoś się stąd, gnido! – przegonił go gnuśny braciszek.
Od kiedy Konrad Zöllnera von Rotenstein został wybrany na wielkiego mistrza Zakonu Niemieckiego godne zachowanie i bycie przykładem dla innych ludzi było już tylko wspomnieniem prawych czasów. Kiedyś zapewne wychłostano by Sebalda albo kazano by mu iść z niewolnikami w pole, a dzisiaj…
***
Krzyżacki zamek w Malborku
– Albercie buty! – Jak co wieczór, zawrzeszczał niemiłosiernie panicz. Rutyna nie dotyczyła wyłącznie pachołka, ale i współbraci którzy przywykli już do hałasu. Możliwe, że i ich zachowanie nie odbiegało mocno od tego, co prezentował sobą Sebald. Niestety tego wieczoru Morfeusz ściskał Alberta w swych objęciach tak mocno, że daremne były nawoływania. Rozgniewany brat ciskać począł bluźnierstwami na wszystkie strony, przeklinać na czym świat stoi, że człowiek zwykły w stanie nie byłyby znieść takiej wiązanki. Diabła zawezwał więc do pomocy panicz, coby buty mu zdjął, bo sam przecież schylić się nie mógł. W try miga przy łożu zjawił się syn ciemności, by przynieść ratunek zakonnikowi w potrzebie. Z werwą pociągnął diabeł za obuwie tak mocno, że zabrał z nim skórę ze stóp próżniaczego krzyżaka.
***
Obdarty ze skóry braciszek miał się coraz gorzej. Chociaż soczyste wiązanki w kierunku Alberta ustały, to stan jego zdrowia wcale się nie poprawiał. Obrzydliwa i cuchnąca ropa sączyła się z jego poranionych stóp, uniemożliwiając jakąkolwiek interwencję ludzką. W ogromnych katuszach, po dwudziestu tygodniach, wyzionął ducha nasz Sebald.
Trafne strzały
– Jeśli strzałami waszymi dobędziecie posągu tej oto tutaj Panienki, po trzykroć w ciągu dnia, w wybranego celu środek traficie! – Przerywając strumień szyderstw z Matki Pana naszego, podbechtywał ochoczo rusznikarz grupkę zalanych w sztok rycerzy. – Któż nie wierzy, niechaj sam spróbuje swego szczęścia!
Na podatny grunt obietnice padły, bo i wnet, bez namysłu ruszył w kierunku posągu pierwszy śmiałek. Zwiedziony fatamorganą niezwykłych umiejętności, skwapliwie wymierzył w punkt i napiął cięciwę łuku. Powietrze przeciął złowrogi świst strzały, która chybiła jednak swego celu. Rażony niczym piorunem, ochotnik osunął się na ziemię trzymając twarz w dłoniach, jak gdyby ból uśmierzyć miały. Posąg Matki Boskiej i Jej Syna był wszak ostatnią rzeczą, jaką w życiu swym zobaczył.
Zamek Ogrodzieniec – Mały Wawel w ruinie
Rozbawiony wątpliwą sztuką rusznikarz sam z pomnikiem postanowił się rozprawić. W sekundzie capnął strzelbę i ten sam punkt namierzył. Nacisnął nieszczęśnik spust i cóż… nabój rozerwał lufę i byłoby się na tym skończyło, gdyby nie to, że metalowe kawałki wyeliminowały towarzyszów rusznikarza. Pech chciał, że jeden z nich był przywódcą Tatarów, który w 1410 wielkiego mistrza Urlyka życia pod Grunwaldem pozbawił. Ruszyli więc z szablami na strzelca rozwścieczeni Tatarzy, by zrobić z niego tatara…
Koń bez głowy
Przerażony hukiem maszyn oblężniczych, przybysz z Jerozolimy, w desperackim akcie wbiegł do podziemnego korytarza przed którym go przestrzegano. Serce waliło mu jak szalone, ale cóż mógł począć? Którędy uciekać jeśli nie legendarnym tunelem?
Wydrążony kilka metrów pod ziemią korytarz zapewnić miał komunikację malborskiego zamku z leżącym ponad 11 kilometrów dalej Nowym Stawem. Była to jedyna droga ucieczki, jedyna opcja, by wyjść żywym z ewentualnej opresji.
Już kilka chwil po wejściu przybysz miał się przekonać jak wiele prawdy było w opowieściach, tak często powtarzanych przez jego towarzyszy. Nie łatwiej było po prostu zginąć tam na górze?
Zamek Czocha – Wielka Enigma
– Sancte Deus! Zawołał z przerażenia, a postępująca petryfikacja całkowicie pozbawiła go możliwości jakichkolwiek ruchów. Kropla potu spłynęła po nastroszonych z przerażenia włoskach. Jedyną drogę ucieczki odciął mu korowód bezgłowych rycerzy i inne widziadła. Każden na jego miejscu omdlałby na widok upiorów, ale nie on! Widząc, że i tak nie przejdzie przez żelazne drzwi czym prędzej czmychnął w stronę wejścia i tyle go widziano.
Wieść o jego przygodzie szybko rozniosła się po okolicy. Ku spokojowi przeklętych umarlaków i przede wszystkim tych na górze, żywych, tunel zasypano tak dobrze, że do dziś nie wiadomo gdzie znajdowało się wejście. Co roku, w ostatnią noc grudniową szuka tajemnego przejścia i on – koń, głowy pozbawion. Trzy okrążenia wokół malborskiego zamku dokonuje i znika, by za rok powrócić.
Obraz na spiekoty
Żar lał się z nieba niczym leśna kaskada, smagając ziemię płomiennymi językami. Wszelaki łan zboża w zasięgu wzroku uginał się pod niszczycielską ich siłą. Koryto bystrej rzeki zaś niczym wąwóz jawiło się, jako wspomnienie dawnego urodzaju tych ziem. Wspomnienie życiodajnej siły, która teraz nawet i zwierzynę poczęła z wolna opuszczać.
– Za jakież grzechy przyszło nam, Najświętsza Panienko, płacić tak słono? Cóż żeśmy uczynili? – Łkał wysuszony starzec o zapadniętych oczodołach. Takiej klęski jak ta, roku 1415, jeszcze nikt nie widział. Kostucha żniwo swe zaczęła pod płaszczem głodu. Pukając od drzwi do drzwi, gościła tam, gdzie zagościć kaprys miała. Czy to u chłopa czy to u pana. Bowiem jedna jest tylko sprawiedliwość na świecie.
***
Na pojedynek wezwał kostuchę wielki mistrz zakonu krzyżackiego. Procesję zarządził modłów gorących, jak żar na barki ludziom się lejący. Podniośle, z wizerunkiem świętej Barbary z malborskiego zamku, oracjami i pieśnią na ustach toczył się z wolna orszak. O deszcz błagał Najświętszą Panienkę i wstawiennictwo u Stwórcy. Nim tłum próg przestąpił, z nieba krople wody zaczęły sączyć się mimowolnie. Mieniąc się w ostrym słońcu, spadały podnosząc zalegającą chmurę spieczonego kurzu. Radość i ukojenie dla umęczonych dusz potrwała tylko chwilę. Dopiero wnet po zakończonej defiladzie, Bóg przyznał łaskę deszczu strapionym mieszkańcom. I rzeka znów poczęła płynąć, ożyły pola umartwione i całe boże stworzenie. Udało się przepędzić i natarczywą kostuchę. Od tego czasu tak już się utarło, że jak słońce przypiekało niemiłosiernie, do świętej Barbary się udawano, by Wszechmogącego udobruchać pomogła.
Ah, jest tych opowieści tyle, że człowiek tego nie spamięta! Można by pisać i pisać, ale kto chce je czytać? Może lepiej zostawić duchy przeszłości tam, gdzie należą?
Lektura wykorzystana przy wpisie: „Legendy o zamku w Malborku”:
Lubie takie opowiesci ,w kazdej z nich tkwi jakies zapomniane ziarno prawdy . W dzisiejszych czasach zdominowanych przez komercje i wyscig szczurow . sa jak basnie ktore przenosza nas w czasy dziecinstwa .
Ja również lubię takie historie! Miło czasami tak bezwiednie przenieść się w czasy pełne legend i tajemnic ;) Ot tak, dla zmiany otoczenia!
Byłam kiedyś na wycieczce w Malborku i dzięki przewodnikowi, który miał fajne podejście do gimnazjalistów, wiele zapamiętałam. Ale narobiłeś mi ochoty na powrót, kurcze, musze się w jakiś weekend wybrać!
Ja też w Malborku spotkałem świetnego przewodnika :) Człowiek miał wielką pasję, a słuchanie go było ogromną przyjemnością. Opowiadał nam całą masę historii, aż zamknęli nam zamek! Zdecydowanie warto się tam wybrać jeszcze raz… i kolejny. Miejsce magiczne!